We wsi mieszkała czarownica, powiedział Dziadek. Ożywiłam się i zaczęłam pytać, jak to? Potrafiła czarować? Latała na miotle? Miała w domu kocioł? Dziadek się uśmiechnął, po czym dodał. Nie wnusiu, nic takiego nie miała, ale jak chłopi po pracy w polu przychodzili do niej coś zjeść, to rysowali palcem po talerzu znak krzyża, zanim sięgnęli trzęsącą się ze strachu łapą z łyżką po zupę. Po wsi krążyły plotki o tym jak to chłopy po jej „smakołykach” chodzili jakby nie swoi, halucynacje jakieś czy jakiś grom. Ta baba diabła się nie bała. Ożywiłam się wtedy jeszcze bardziej.
Dziadek pokazał mi miejsce, w którym niegdyś „czarowała”, od lat nikt tam nie mieszka, rudera obrośnięta chwastami. A jakoś za każdym razem jak przyjeżdżam do rodziców i przechodzę obok tego miejsca, to przyglądam mu się uważnie. I wyobrażam sobie jak to mogło kiedyś wyglądać lub się nazywać: Czarująca Chatka lub Gdzie diabeł mówi dobranoc.
Przed przeprowadzką kupiłam sobie książkę „Słowiańska wiedźma” Dobromiły Agiles. A tam jest właśnie o tym, że: Słowo „wiedźma” nie miało negatywnych konotacji aż do nadejścia chrześcijaństwa. I tak od tamtej pory wszelkie rytuały płodności i podążanie za naturalnością było wcielonym złem, a ta która przeciwstawiła się męskiej władzy, stawała się kochanicą diabła.
I tu cytując Dobromiłę:
„Słowiańskie czarownice jako postaci realnie żyjące i mieszkające pośród naszych praojców, a nie baśniowe szkodniczki mające pozbawiać bydło mleka – były to przede wszystkim mądre kobiety trudniące się ziołolecznictwem, akuszerki, uzdrowicielki, znachorki.
Z czasem kobieciny te zaczęto oskarżać o to samo co Babę Jagę – porywanie dzieci, powodowanie impotencji, niszczenie zbiorów i zatruwanie studni. Stało się tak, dlatego, że wiedza, którą dysponowały takie wróżbitki i znachorki, była niedostępna pozostałym ludziom, przez co budziła strach, niepewność, różnorodne obawy. Wiedziano doskonale, że wiedza o ziołolecznictwie wiąże się także z wiedzą o przyrządzaniu trucizn.”
Stało się dla mnie jasne, że Dziadek jak i reszta chłopów bało się kobiety, która tę całą wiedzę posiadała i była łącznikiem pomiędzy światem bogów i ludzi. Cieszę się, że nie przyszło im do głowy aby niewygodną sąsiadkę spalić na stosie. Choć najgłośniejszy proces o czary w Polsce miał miejsce w roku 1775 w powiecie Ostrzeszowskim, nazywano go „polskim Salem”, w wyniku którego spalono 14 kobiet.
A ja zaczynam swoją przygodę z ziołolecznictwem, jeszcze na Bielanach kupowałam suszone zioła i parzyłam herbaty. A teraz mogę je siać w swoim ogrodzie, mogę ich szukać w lesie i przy drogach. Wczoraj dostałam od znajomej pęk melisy, świeżej i pachnącej. Nie ma lepszego prezentu dla początkującej wiedźmy.
Uśmiecham się do siebie gdy to piszę i myślę sobie, że Dziadek choć o tym nie wiedział, wychował małą czarownicę. Zabierał mnie na łąkę, tuż za stodołą, gdzie pasły się krowy. Siadaliśmy w słońcu, jak najdalej od krowich placków i zaczynaliśmy lekcję poznawania roślin. Nie wiele pamiętam nazw, pamiętam, że były to najciekawsze zajęcia jakie można wymyślić dziecku. Dotykanie traw, przyglądanie się im, uczy szacunku i miłości do ziemi, do matki natury. A stąd już blisko do przyodziania wiedźmowatej skóry 🙂