Na początku października udaliśmy się w tygodniową podróż, najpierw do Warszawy, a następnie Bielska Podlaskiego. O cudownym festiwalu teatralnym, który odbywa się na Podlasiu pisałem już tutaj. Tym razem skupię się na drodze. A prowadził nas szlak jesieni.
Gdy wyjeżdżaliśmy z naszego pięknego domu we Włodzicach Wielkich na Dolnym Śląsku żegnał nas jeszcze schyłek lata. Był to 27 września i drzewa zieleniły się jeszcze w ciepłych promieniach słonecznych. Co prawda, poranki już nie rozpieszczały, ale wystarczyło założyć ciepły sweter i z kubkiem gorącej czarnej kawy można było wyjść na ganek.
Zanim dotarliśmy do Warszawy odwiedziliśmy jeszcze małą wioskę na Mazowszu, w okolicach Płońska 🙂 A jeszcze bardziej w okolicach Raciąża. A jeszcze bardziej w okolicach Siemiątkowa. A tam jesień pełną gębą. A przynajmniej tak nam się wtedy wydawało. Drzewa żółciły się i czerwieniły. Aura wybitnie nie letnia.
Kilka dni później ruszyliśmy dalej na wschód. I Bielsk powitał nas jesienią w pełni. Co prawda, zaraz po naszym przyjeździe wyszło słońce i nie schodziło z firmamentu aż do naszego wyjazdu dwa dni później, z krótkimi jedynie przerwami na sen. I choć przyjemnie ciepłe, ewidentnie było już jesienne.
Po tygodniu wróciliśmy do naszej samotni stęsknieni za dolnośląskim latem, a tu figa z makiem. Lato umknęło pod naszą nieobecność i coś czuję, że wróci dopiero za 9 miesięcy. Trudno, poczekamy. Tymczasem, nasz las nabrał kolorów, słońce speszyło się trochę i świeci tak coraz nieśmialej. Jednego dnia wiatr się zirytował, tupnął nogą i pokazał wszystkim swoją potęgę. Deszcze póki co nas jeszcze oszczędzają, ale przymrozek się rozgościł i odwiedza nas co rano.
A jednego dnia Orzech, zajmujący centralne miejsce w naszym ogrodzie uznał, że ma to wszystko gdzieś i jedzie w Bieszczady. Na szczęście udało mu się to wyperswadować. Został z nami, ale ostentacyjnie w jedną noc zrzucił większość swoich liści zostawiając nam dywan liści (który moja kochana żona grabi już od kilku dni 🙂 )
Jesień jest tu piękna, kolorowa i słoneczna, zimna i wietrzna. I tak nam nasunęła taką myśl, że lubimy zmienność pór roku. Naturalny cykl roczny. Każda z pór roku ma swoje niepowtarzalne piękno. W mieście tego tak nie widać. W mieście nie obcuje się tak blisko natury.
Kochamy nasz dom, nasz ogród, naszą wieś i nasze pory roku. Kochamy jesień z jej kolorami i ogromem pracy, który na nas czeka w ogrodzie. Czekamy na zimę. Liczymy na śnieg i ogrom pracy związany z odśnieżaniem. Czekamy na zieloną wiosnę i ogrom pracy, kiedy to przyroda budzi się do życia. Czekamy na gorące lato (bo to pierwsze nas nie rozpieszczało) i ogrom pracy, który będziemy mieli w związku z gośćmi Malinowej Kuźni.