Leniwa niedziela

Są takie dni, kiedy nic się człowiekowi nie chce. Najchętniej nie wstawałby z łóżka. Zakopałby się pod kocem z ciekawą książką lub wciągającym serialem. Nie ma znaczenia czy ten człowiek mieszka w mieście czy na wsi. Tak już jest.

Miastowy jakim jestem, po dwóch tygodniach ciężkich prac domowo-ogrodowych rozchorowałem się. No może to za dużo powiedziane. Mój organizm poprosił o dzień resetu. Ochoczo mu na to pozwoliłem. Faktycznie po przyjeździe do naszego ukochanego domu rzuciłem się bez pamięci w wir pracy. Zasłużyłem sobie na leniwą niedzielę. Pomidorki się na mnie nie obrażą. Dadzą sobie radę beze mnie przez jeden dzień.

Po pierwsze, wyspałem się. Wstałem później niż zazwyczaj. Nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. Chwyciłem kubek z kawą, puściłem kolejną listę przebojów radiowej trójki (numer sto siedemdziesiąt coś) i delektowałem się leniwym przedpołudniem.

Wtem muzyka ucichła.

Co jest? Aha! (zespół A-ha też akurat mógł lecieć) Awaria prądu. Zdarza się. Wychodzę przed dom i co widzę…

Na naszym podjeździe zwalony przez nocne wichury leży bez. Położył się w poprzek całkiem zastawiając wjazd.

Dzwonię na pogotowie energetyczne i nic. No dobra, trzeba się zająć zwalonym drzewem, ale jak?

Nina idzie do sąsiadów, zapytać się czy u nich też nie ma prądu (podejrzewamy, że może drzewo upadając uszkodziło nam kable). A ja chwytam za siekierkę i zaczynam rąbać.

binary comment

Okazuje się, że to większa awaria i prądu nie będzie do wieczora. Nic, robię dalej. Gdy kończę Nina mówi, że bez prądu nie mamy ciepłej wody. No fakt. Ponadto telefony zaraz padną (nie spodziewaliśmy się awarii i nie naładowaliśmy ich w nocy), laptopy też.

Ubieramy się i jedziemy do Bolesławca na obiad i podładować telefony.

I tyle z leniwej niedzieli. Tak to jest jak człowiek za dużo planuje.

Dodaj komentarz