Mleko podgrzane do 38 stopni czeka na mnie na kuchence, za oknem pada deszcz a w Lwówku wypompowują wodę z piwnic domów. Pogoda taka, że prace ogrodowe (których na dziś zaplanowałem sporo) nie wchodzą w rachubę, więc siedzę w kuchni i robię ser na jutro. Sęk w tym, że najważniejszą cechą przy robieniu przetworów jest cierpliwość. Trzeba dać czas niezliczonej armii bakterii zrobić swoją robotę.
Siedzę więc i się nudzę, a skoro się nudzę to może coś napiszę… Najpierw pomyślałem, że podzielę się swoimi spostrzeżeniami na temat okolicznych miasteczek. Popełnię wpis turystyczny. Dolny Śląsk, a szczególnie nasze sąsiedztwo mogłoby być taką małą Toskanią. Architektura tu zachwyca i takie miasteczka jak Kamienna Góra, Złotoryja, Lwówek Śląski czy nawet Jelenia Góra to mogłyby być perełki, gdyby tylko były bardziej zadbane i gdyby tliło się w nich życie (wyjątkiem z tej listy jest Lwówek, który nie jest tak wymarły jak pozostałe).
Nie o tym jednak będzie ten wpis. Po pierwsze, nie wszędzie porobiłem zdjęcia. Po drugie, nie mam dzisiaj ochoty o tym pisać.
Druga myśl – napiszę wreszcie o przetworach, które staram się robić. Różne fermentowane napoje, kefiry, sery, chleby, dżemy, ciasta i inne. Ale tychże zdjęć również nie mam, a pisanie o przetworach bez ich zdjęć mija się chyba z celem.
Poza tym…
Poza tym ciężko jest skupić się na czymkolwiek innym, gdy ma się chorego kota. Wiem, że to mało wiejskie, ale martwię się o naszą kicie. Naderwała sobie wiązadło krzyżowe w lewej tylnej łapce i cierpi. Kuśtyka, mało je i pije. Lapa spuchła, a my nie wiemy co robić. Oczywiście konsultujemy na bieżąco z Panią weterynarz, ale strach pozostaje. To nie jest tak, że Lilka nam powie, gdzie ją boli i czego od nas oczekuje. Musimy zgadywać.
Obiecuję, że napiszę zarówno o pięknie dolnośląskich kamienic, jak i domowej fermentacji, ale dopiero jak Lilka poczuje się lepiej. Póki co, nie mam ani siły ani ochoty.