Przełamaliśmy pierwsze lody

Co prawda, we Włodzicach przywitał nas upał, ale pierwsze lody trzeba było przełamać. Dom czekał na nas, taki jakim go zapamiętaliśmy… no może troszkę bardziej zaniedbany. Tak samo jak ogród…

Do Włodzic przyjechaliśmy 31 maja, cztery miesiące po tym jak dom nabyliśmy. Przez ten czas zamieszkiwała go jeszcze poprzednia właścicielka, która szykowała się do wyprowadzki, pakowała się, żegnała, przewoziła swoje rzeczy. W tym całym przeprowadzkowym zamieszaniu zabrakło czasu na pielęgnację domu i przede wszystkim ogrodu.
Nawet to rozumiem, ciężko jest dbać o coś co już nie jest nasze, a na dodatek niesie ze sobą trudne wspomnienia.

W efekcie, zastaliśmy gospodarstwo lekko zdziczałe, pozostawione samo sobie. Pokoje niedogrzane (cały maj lało, a temperatury nie dochodziły do 20 stopni) i niedomyte a ogród zarośnięty trawą i chwastami, pełen ślimaków i mrówek.

Przez pierwszy tydzień przyświecały nam dwa główne cele – po pierwsze umyć wnętrza, przynajmniej te, które na razie przeznaczamy dla siebie oraz dla odwiedzających nas w najbliższych czasie gości. Po drugie – odkopać truskawki. Krzaczki porośnięte bowiem były chwastami, tak, że do wielu z nich słońce nie dochodziło wcale. A czas był w tym przypadku istotny, ponieważ zielone owoce już pojawiały się gotowe do zaczerwienienia. Zabawa w truskawkach zajęła mi trzy dni, a był to dopiero początek. I muszę przyznać, że nawet niezbyt udany (chwasty dość szybko wracają, gdyż moje pielenie przeprowadzone było raczej szybko i niedokładnie).

Kiedy wreszcie zajęliśmy się koszeniem trawy, a naprawdę było to konieczne, gdyż w niektórych miejscach dochodziła ona do ponad metra wysokości, dokonałem kilku zaskakujących odkryć. Pierwszą z nich był krzaczek agrestu, który nie wystawał spod bujnej trawy. Następnie udało mi się dokopać do trzech krzewów jeżyny, aż finalnie znalazłem krzaczek czarnej porzeczki schowany w kącie działki, gdzie zdawało mi się, że nic oprócz chaszczy nie będzie.

Aż finalnie po trzech tygodniach prac ogrodowych zorientowałem się, że zasłonięte przez rozrośnięte gałęzie czarnego bzu oraz szpaler paproci stoją jeszcze trzy jeżyny. Odsłoniłem je stopniowo – najpierw dwie do których dostęp był łatwiejszy. Kilka dni później trzecia. Niesamowita jest obserwacja jak te trzy krzaczki, stojące obok siebie różnią się, jeżeli chodzi o stopień rozwoju. Dwie pierwsze zdążyły już przekwitnąć i rozwijają owoce, ta trzecia, dłużej schowana, dopiero teraz zaczyna kwitnąć.

W międzyczasie posadziłem pomidorki w naszej małej szklarni i przekopałem trzy grządki na których posiałem, buraka, fasolkę szparagową, sałatę, szalotkę, rzodkiewkę, ogórka gruntowego, szpinak oraz marchewkę. Tu też popełniłem wiele błędów i już wiem, że dwie pierwsze przygotowałem tak niechlujnie, że każde warzywo które na nich wyrośnie będzie małym cudem (na razie widać jak burak i fasolka starają się przetrwać, ale atakowane są nieustannie przez wszechobecne chwasty. Staram się walczyć, ale to jak walka z komarami – nie do wygrania).

A parę dni temu świeżo poznany sąsiad zwrócił mi uwagę na fakt, że żywopłot woła już o przycięcie. W sumie ma rację, ale ja nadal nie zdążyłem jeszcze nawet skosić całej działki, a tutaj jeszcze żywopłot. A do tego drzewka owocowe chorują i trzeba się nimi zająć, ślimaki spędzają mi sen z oczy – są wszędzie i nic nie daje spokojne tłumaczenie im, żeby nie niszczyły mi ogrodu.

Słowem – życie na wsi.

Dodaj komentarz