Pył i mascara

Z kosmetyczki wystawały buteleczki napełnione piaskowym błotem, kredki, pomadki, pędzle małe i duże, wąskie i szerokie, pojemniczki na puder z kamienia i puder sypki. Róże i cienie, a najbardziej wychylona na wschód – mascara, od której rzęsy lekko się pochylały niczym ciężkie gałęzie.

Tyle dobrodziejstw miałam i tyle ich nakładałam nim przekroczyłam próg swojego domostwa.

Nie mogłam inaczej. Musiałam być przypudrowana i odpowiednio zarysowana, bez żadnych oznak zmęczenia.

Dzisiaj skuwam tynk ze ścian swojego domu.

foto: Dariusz Dziewięcki

Potrzebuję do tego sporo siły, mam wypróbowane dwa młotki, jeden delikatny, cienki, do kamieni piaskowca i do cegieł, których nie chcę uszkodzić. Drugi, ciężki, solidny, którym mogę przyłożyć z całej siły w tynk, który kurczowo trzyma się ściany. Prócz tych narzędzi mam jeszcze dwa dłuta, okulary ochronne, rękawiczki i stołeczek, na którym zmęczona siadam i odganiam jazzujące muchy.

Zrzucamy z naszego domu makijaż, tak to odbieram, czuję, że odsłonimy prawdziwe piękno. Nasze nieidealne ściany, które mają historię i prawie 200 lat „na karku”.

Mój dom nie wstydzi się żadnych pęknięć, zadrapań, chropowatej skóry na kamieniu i naturalnego koloru.

foto: Weronika Bobotek

Jestem i czuję się z tym domem kompatybilna.

A co się u mnie zmieniło odkąd tu mieszkam?

-na rzęsach częściej noszę pył niż mascarę,

-nigdzie mi się nie spieszy,

-do rzeki chodzę dziękować za zdrowie,

-wszystko mnie swędzi (komary grają tu pierwsze skrzypce :))

Dodaj komentarz