Po podwórku fruwają suche liście i moje wyblakłe od słońca włosy. Niedbale upięte zwisają z każdej strony głowy. Zamiatam resztki skoszonej trawy, a między jedną myślą a drugą pojawia się obraz: kadr z dzieciństwa. Widzę kostki słomy, ułożone niczym klocki lego za stodołą. W tych kostkach leżą małe kocięta ze swoją mamą. Chodzę do nich, żeby choć na chwilę zobaczyć, pogłaskać jeśli pozwoli. Chodzę i głaszczę te małe istoty, których powieki jeszcze się nie otwierają. Następnego dnia już ich nie ma, Kotka przenosi je w inne miejsce, byle był spokój i nikt nie dotykał jej potomstwa. A ja wtedy marzę o tym, żeby choć jedno zostawiła i pozwoliła zabrać ze sobą do domu. Oczywiście wiem, że to tylko marzenie. Nie wolno mi mieć zwierzaka w domu. Rodzice powtarzają, że na wsi zwierzęta trzyma się na podwórku, a nie w domu. A dla mnie to zwyczajnie nie trzyma się kupy, bo Dziadkowie opowiadali jak to kiedyś wszyscy w domu mieli kota, bo raz, że myszy łapał, a dwa spał w nogach i zimą było cieplej.
Wiem już, że moje marzenia muszę odłożyć na później.
Jest rok 2016, mam 31 lat, konto na fejsbuku i męża. I nagle trafiam na post mojej przyjaciółki z Płocka. A tam ogłoszenie, prośba od Ani i zdjęcia uroczej Koteczki Lilki, którą Ania chce oddać w dobre ręce. Wiedziałam, że po Nią tam pojadę. Nie pytając o zdanie Małżonka, napisałam do Ani i zapytałam czy Lilki jeszcze nikt nie zabrał, bo jeśli nie, to ja bardzo chętnie.
Kilka dni później jechaliśmy do Płocka po naszą Lilunię.
Kiedy po raz pierwszy ją ujrzałam, a ona przyszła do mnie i wtuliła się w moją szyję, poczułam, że moje serce zostało skradzione. Najlepsze jest to, że lęki z dzieciństwa o tym jak to zwierzęta są groźne i nieprzewidywalne, przeszły na mnie, wiele razy powtórzone słowa utkwiły w duszy i w ciele.
Przywieźliśmy ją do domu, a ja się jej bałam. Nigdy nie miałam kota w domu, nie wiedziałam gdzie ją mogę głaskać, co lubi, a czego nie lubi, czy odgryzie mi ucho w nocy albo uśmierci nas na zawsze w małżeńskim łożu. Wyobraźnia hulała, a nasza relacja wyglądała przez długo dość zabawnie. Okazało się, że zarówno ja jak i Lilka mamy tyle samo lęków i często podskakiwałyśmy ze strachu w tym samym momencie. Darek miał z nas ubaw. Ale było nam do siebie coraz bliżej…
Nasza więź była z każdym miesiącem coraz silniejsza. Lilka była bardzo komunikatywna, często do niej mówiliśmy, a ona nam po kociemu odpowiadała. Mieliśmy poczucie, że z nią rozmawiamy. Miała masę swoich przyzwyczajeń, swoje ulubione zabawki i miejsca do spania. Uwielbiała z nami spać, budziła nas o tej samej porze. Wdrapywała się na moją poduszkę, deptała moje rozczochrane włosy i miauczała : pobudka, wstań i chodź ze mną do miski!
Wstawałam, szłam do miski, wsypywałam suchą karmę, głaskałam i wstawiałam wodę na kawę. I kiedy już Darek i ja byliśmy na nogach, wtedy ona udawała się na spoczynek. Wyglądało to trochę tak: Ja was pilnowałam całą noc, więc teraz wy popilnujcie mnie.
Nienawidziła jazdy autem, wizyt u weterynarza, była bardzo neurotyczna i nie zawsze lubiła naszych gości. Po prostu czasem wręcz potrafiła usiąść na środku dywanu i miauczeć żeby sobie już ci Państwo łaskawie poszli. Czasem spokojnie szła spać i omijała towarzystwo, a czasem lubiła też brylować, zrelaksowana kładła się na grzbiecie i eksponowała brzuszek. Wyglądała wtedy tak uroczo, że nasi goście często sięgali po aparat w telefonie żeby uwiecznić kocią pozę.
Nie mieliśmy łatwych wakacji, za każdym razem ten kto z nią został, miał przygody.
Była Kotem obronnym. Dosłownie pilnowała naszego domu. Nie lubiła innych zwierząt. A jeśli ktoś przychodził pod naszą nieobecność, potrafiła najpierw być słodka i miła, by kilka minut później zaatakować. Syczała i stawała się groźna. Nasi znajomi i rodzina różnie przez to przechodzili. Jedni szukali rozwiązania, inni nie chcieli już jej znać.
Przeszłość Lilki musiała zostawić ślady, których nikt nie był w stanie do końca wyleczyć. Nasza miłość łagodziła, dawała jej poczucie bezpieczeństwa, ale jej zachowania uświadomiły mi ,że jeśli nie masz wyleczonych ran z przeszłości i nie pokochasz siebie, nie będzie tego w stanie zrobić nikt za ciebie.
Lilka po przyjeździe do nowego domu, znów stała się kotem obronnym i to na cały etat. Wokół domu kręciły się obce koty, a w naszym domu były jeszcze trzy, które zostały po poprzedniej właścicielce.
Stała się jeszcze bardziej neurotyczna i zaczęła chorować…
Od naderwanego wiązadła krzyżowego do szybkiej, nagłej śmierci. Nie byliśmy na to kompletnie przygotowani.
W domu zostały po niej zabawki, puste miski, kocyki, a wczoraj kurier przywiózł nową kuwetę, którą dla Niej zamówiłam kilka dni temu.
Ciągle ją widzę, na łóżku, w kuchni, na ganku leżącą w słońcu.
Lilka była częścią naszej rodziny. Uczestniczyła w naszych próbach muzycznych i teatralnych, spędzała z nami wszystkie święta. Inspirowała mnie, a jej obecność pomagała w pisaniu wierszy. Patrząc i tuląc ją przypominała mi o tym ,że wystarczy właśnie tyle żeby być szczęśliwym.
Jestem wdzięczna za to, że była obecna w moim życiu.
Gdziekolwiek jesteś Lilciu, wierzę, że fruwasz spokojnie po łące pełnej kociej miętki, że masz michę pełną twoich ulubionych zielonych oliwek i że Twoje lęki zniknęły. I Że nie musisz się już przed nikim bronić.
Jestem wdzięczna, że mogłam spełnić swoje marzenie i zostać Twoją kocią Mamą.
Śmierć przychodzi do każdego. Do mnie też przyjdzie i mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Przytulimy, ty zamruczysz, a ja zaśpiewam.