You are currently viewing Rok we Włodzicach

Rok we Włodzicach

Odkąd przenieśliśmy się na wieś minął już rok. Ależ to zleciało. Według niektórych znajomych z Warszawy po roku mieliśmy wracać do miasta. Przepowiednia ta nie sprawdziła się, choć nie ukrywam, że były momenty, kiedy zaczynaliśmy się nad tym zastanawiać. Na szczęście można to nazwać tylko chwilową paniką. Generalnie był to dobry rok, bardzo intensywny. A to krótkie podsumowanie.

Czego się nauczyłem?

Przede wszystkim tego, że remonty zawsze trwają o wiele dłużej niż się zakłada i niestety pożerają o wiele więcej finansów niż by się chciało. Dobra rada dla wszystkich, którzy planują kupić dom. Policzcie finanse, następnie oszacujcie koszt remontu, a na koniec sumę pomnóżcie razy 1,5 bądź najlepiej 2. Czas remontu jest straszny i na to też należy się przygotować.

Jak się mieszka na wsi, wiele rzeczy trzeba zrobić samemu. Nie znajdzie się kogoś do każdej drobnostki remontowo- urządzeniowej w domu czy w ogrodzie. Czasem ciężko jest znaleźć fachowca do nawet większej roboty. Albo nie mają czasu, albo ochoty. Można znaleźć kogoś kto wejdzie za pół roku, a ja potrzebuje łazienki czy pokoju na teraz a nie za pół roku.

A jak już kogoś się znajdzie do roboty to nigdy nie wiadomo czy w ogóle przyjdzie. Do umów ustnych nie należy się za bardzo przywiązywać. Są tacy co przyjdą raz, dwa razy, ale skala robót ich przestraszy i nagle znikną.
Wieś uczy cierpliwości i zaradności.

Co jest fajniejsze?

Ludzie są sympatyczniejsi. Nie da się pójść na spacer po wsi, nie zatrzymując się parę razy, żeby z kimś nie porozmawiać. Wbrew pozorom mieszkańcy wsi są bardzo otwarci i przyjacielscy. Może faktycznie bardziej niż w mieście boją się nieznanego, ale jak już się tu zamieszka i cię poznają to są bardzo mili. Przede wszystkim chcą cię poznać.

Inną sprawą jest miasto. Naszą najbliższą „metropolią” jest Lwówek Śląski i uwielbiamy to miejsce. Tu czas płynie powoli, ludzie się uśmiechają, są pomocni i pozytywnie nastawieni. Nie ma nadęcia i snobizmu. No dobra, ten ostatni można znaleźć chyba wszędzie. Ale tutejszy jest bardziej uroczy niż denerwujący.

Co jest gorsze?

Jakość usług. Tu działa efekt skali. Brak konkurencji sprawia, że firmy się nie rozwijają w takim tempie jak powinny. Najlepiej widać to w branży stomatologicznej. Zapisy na kilka miesięcy naprzód. Ceny wyższe niż w Warszawie. Obsługa – co najwyżej średnia. Nie wspominając już o tym, że większość dentystów jest po prostu niemiła. Największy problem jest z zapisami. Większość gabinetów nie posiada recepcji i niestety nagminnie zdarza się, że na tą samą godzinę zapisane są dwie osoby. Jedna zostanie przyjęta, druga nie. Wyobraźcie sobie – czekacie dwa miesiące na wizytę, idziecie i nie zostajecie przyjęci. I kolejne dwa miesiące czekania.

I niestety taki brak profesjonalizmu widoczny jest w wielu branżach. Co gorsze – nikt w tych miejscach nawet nie wie, że coś jest nie tak.

Sukcesy

Ruszyliśmy z Malinową Kuźnią. Gościliśmy już pierwszych turystów: Anię z Bartkiem, Pana Mirka z Panią Basią, Kasię z Piotrkiem, Magdę z Wojtkiem, Tomka z Jolą, Martę z Wojtkiem oraz Pawła z Asią. Wspólne śniadania to hit. Rozmawiamy z ludźmi, poznajemy ich, oni poznają nas. Rozmowy przy śniadaniu, rozmowy przy ognisku. Wspaniale jest widzieć jak nasi goście dobrze się u nas czują, relaksują i przeżywają miłe chwile. Tak to sobie wymyśliliśmy i tak na razie to wygląda.

Porażki

Ruszyliśmy z Malinową, ale kilka miesięcy później niż zakładaliśmy, Ledwo na lato zdążyliśmy i na razie reklama idzie ciężko. Jak są goście jest cudownie, ale potem przychodzi ten czas, kiedy gości nie ma. Poczta pantoflowa wierzymy, że zadziała, ale trzeba jej dać czas. Tak samo jak serwisy: Slowhop, czy Booking – dopiero po kilku dobrych recenzjach machina ruszy. Bo, że ruszy święcie wierzę.

Dodaj komentarz